Ich życie zależało od muzyki. Wywiad z Marcinem Lwowskim

Data: 2021-07-06 09:12:16 Autor: Adrianna Michalewska
udostępnij Tweet

– Orkiestra cieszyła się specjalną opieką komendantki obozu kobiet, Mandel, ale dziewczęta wiedziały, że jednym kaprysem Mandel może całą orkiestrę rozwiązać i, dajmy na to, powiesić albo zagazować. Marcin Lwowski, pisarz, autor książki Orkiestra z Auschwitz, opowiada o dramatycznych losach żeńskiej orkiestry symfonicznej w KL Auschwitz-Birkenau i o jej charyzmatycznej dyrygentce i skrzypaczce – Almie Rosé.

W tak ponurym miejscu jak Auschwitz było miejsce na muzykę?

Tak! I, nie łudźmy się, od początku miała być kolejnym trybem piekielnej machiny. Hitlerowcy wymyślili sobie, że muzyka marszowa będzie pomocna w codziennym wyprowadzaniu poza obozy tysięcy uwięzionych w tak zwanych komandach pracy. Podobno testowali różne marsze – jedne były za szybkie, inne za wolne. Niektórzy świadkowie podają, że Niemcy kazali też grać muzykom na rampach, na które przyjeżdżały transporty z ludźmi przeznaczonymi od razu do komór gazowych. Muzyka miała ich mylić, dezorientować, ułatwiać pracę nazistom. Choć biograf Almy, jednej z moich głównych bohaterek, który przeprowadził rozmowy z wieloma świadkami, twierdził, że nie ma dowodu na to, aby orkiestra pod batutą Rosé grała w czasie rozładunków. Natomiast z okien bloku orkiestry dziewcząt w Birkenau widać było tę rampę, więc odgłosy codziennych prób były słyszalne i tam.

Czy była to jedyna żeńska grupa muzyczna w obozie?

W Auschwitz-Birkenau istniało kilka orkiestr, ale tylko jedna złożona z kobiet, ta właśnie o której piszę, od września 1943 roku do kwietnia 1944, prowadzona przez siostrzenicę Mahlera.

Co Cię skłoniło do podjęcia tego tematu?

Zagubienie. Codziennie ma premierę wiele książek. Nie wiem, ile dokładnie, ale przeczytałem, że w 2017 ukazało się w Polsce trzydzieści sześć tysięcy tytułów. Masz pojęcie? Od 2014 publikowałem kryminały pod pseudonimem Lemberg – serię trzech tytułów, potem jedną sensację i poczułem, że zabrnąłem w ślepą uliczkę. Chciałem pisać i być wydawanym, ale nie miałem już sił na kolejną powieść gatunkową. Może się wypaliłem. Podziwiam autorów, którzy mają siłę i wytrwałość tworzyć co roku nowe fabuły. Cóż, każdy szuka swojego miejsca – między innymi na rynku wydawniczym. Wtedy z pomocą przyszła moja agentka – Manula Kalicka. Hej, tu mam propozycję ze Świata Książki na napisanie powieści o Auschwitz.

Jak zareagowałeś?

Przestraszyłem się, rozmawiałem ze znajomymi, którzy taki pomysł odrzucili. Bo rynek problemem Auschwitz jest przesycony, bo kolejne powieści mnożą się i trudno nie odnieść wrażenia, że raczej żerują one na tej ponurej tematyce, proponując rzewne, wręcz ocierające się o romanse, kiczowate historie, pełne historycznych błędów i przekłamań. Ale ja – będąc w sytuacji, powiedzmy, pewnej blokady twórczej – rzuciłem się na ten pomysł. Wiesz, zawsze ceniłem dobrą historyczną, może nieco sensacyjną literaturę w stylu twórczości Richarda Harrisa. Choć, oczywiście, od razu wiedziałem, że nie wskoczę na jego poziom. W tym przypadku nie o to zresztą chodziło. Pomyślałem o książce opartej niemal w stu procentach na wspomnieniach świadków, która jednocześnie miałaby wszystkie walory powieści epickiej. Następnie przyszła pora na poszukiwanie nie wyeksploatowanego jeszcze tematu – i bum, nagle okazało się, że jest sporo książek o orkiestrach męskich i całkiem niewiele – zwłaszcza wydanych ostatnio – o kobiecej orkiestrze w Birkenau.

Wyobrażam sobie, że poszukiwania materiału historycznego były trudne…

Też tak to sobie wyobrażałem. Widziałem siebie jako literackiego Indianę Jonesa, który z latarką błądzi po ciemnych korytarzach bibliotek, z notesikiem znajduje ostatnich żyjących świadków, odbywa podróże po całym świecie, żeby poczuć atmosferę miejsca. Ale pamiętaj, że w zeszłym roku mieliśmy pandemię. A poza tym, cytując klasyka, okazało się, że stoję na ramionach paru gigantów. Niewątpliwie największym z nich jest Richard Newman, autor biografii Almy Rosé Alma Rosé. From Vienna to Auschwitz. To on się napracował, on był moim prywatnym Indianą Jonesem – odkrywcą dziejów Almy i jej towarzyszek. Ja zaś – cóż, musiałem przeczytać jak najwięcej książek o kobiecej orkiestrze w Birkenau i potem swoje wypichcić. Najważniejszymi były jeszcze wspomnienia Heleny Dunicz Niwińskiej Drogi mojego życia. Wspomnienia skrzypaczki z Birkenau i Inherit the Truth Anity Lasker-Wallfisch.

W powieści Orkiestra z Auschwitz ukazujesz świat, którego nie sposób objąć współczesnymi kategoriami etycznymi. Główną bohaterką Twojej książki jest Alma Rosé, genialna austriacka skrzypaczka. Kim była i dlaczego trafiła do obozu zagłady?

To prawda. Nie sposób pojąć tamtej rzeczywistości. Kiedy zacząłem zagłębiać się w temat, od razu osoba Almy Rosé zwróciła moją uwagę. Urodziła się Wiedniu w rodzinie wybitnych muzyków, jej wujem był Gustav Mahler, ojcem Albert Rosé, wieloletni dyrektor orkiestry symfonicznej wiedeńskiej filharmonii, ulubieniec cesarza Franciszka Józefa, a Alma – odziedziczyła cały ten talent, choć od początku kariery czuła, że pozostaje w cieniu wielkiego ojca i wuja. Stąd może pomysł na założenie własnego zespołu grających dziewcząt Walzermadeln, które z repertuarem klasycznym objechały całą Europę, w tym zawitały do Warszawy, Lwowa i Krakowa, a do obozu trafiła przez swą nieustępliwość, miłość do ojca i pragnienie wykonywania ukochanej muzyki, bez której nie potrafiła żyć. Podjęła w życiu wiele trafnych decyzji oraz jedną, która kosztowała ją życie.

Skąd w obozie instrumenty i nuty?

Z tego, co wiem, wszystkie instrumenty w kobiecej orkiestrze w Birkenau pochodziły z „Kanady”. Tak nazywano podobóz, w którym składowano zagrabione mienie Żydów przetransportowanych do Auschwitz. Taktyka niemiecka była grabieżcza – nie dość, że zatajano prawdziwy cel przed ofiarami zagłady, to wręcz mamiono wywózką do pracy, namawiano do zabierania wszystkiego, co cenne. I tak nieświadomi więźniowie rzeczywiście przywozili do obozu nie tylko jedzenie, ale także instrumenty muzyczne i nuty. Jednak z nutami był pewien problem – orkiestra miała określony skład, dlatego Alma i inne utalentowane więźniarki musiały, często z pamięci, orkiestrować dany utwór na dostępne instrumenty.

A jak sobie radzono z brakującymi partyturami?

Oprócz muzyczek w orkiestrze funkcjonowało także komando kopistek, które zajmowały się przepisywaniem rozpisanych wcześniej nut na konkretne instrumenty. Wymyślenie tego komanda było też jednym z wybiegów Almy, żeby ocalić dziewczyny, których nie mogła zatrzymać w orkiestrze, ponieważ nie spełniały wysokich muzycznych standardów Almy. Wiedziała jedno – przeżyją tylko wtedy, jeśli będą na tyle dobrze grały, by zadowolić Niemców. Jeśli zaniżą poziom – wszystkie pójdą do gazu.

Alma była niezwykła. Podjęła walkę o siebie, ale zrobiła to w niezwykły sposób. Sprzyjały jej też okoliczności…

Niezwykłe było, że z racji swojej sławy jako Żydówka została kapo, należała do obozowej elity. Nie była kryształowa, dziewczęta z orkiestry – średnia wieku to kilkanaście lat – kochały ją i nienawidziły równocześnie, ponieważ w warunkach obozowych Alma poważyła się na szaleństwo. Traktowała orkiestrę profesjonalnie, marzyła, że dorówna poziomem tej, którą prowadził jej ojciec w operze wiedeńskiej, miała wizję, że po wojnie ruszą z tournée po całej Europie. Dała tym dziewczynom taką nadzieję. Ale i wyciskała je jak cytryny. Widziałaś może film Whiplash, o nauczycielu, który daje wycisk swojemu uczniowi, perkusiście?

Tak…

Podobnie i Alma. Muzyka była dla niej najważniejsza. Nawet w obozie. Okoliczności rzeczywiście jej sprzyjały – naziści byli wyrobieni kulturalnie, lubili posłuchać dobrej muzyki, doceniali ją, traktowali Almę wyjątkowo, zwłaszcza komendantka obozu, zwana zasłużenie Potworem, Maria Mandel. Alma potrafiła to wykorzystać. Przeżywalność w orkiestrze była o wiele wyższa niż w innych komandach obozu. Te, które tam trafiły, wiedziały, że wygrały życie. Dlatego też często były znienawidzone przez innych więźniów, którzy żyli w o wiele gorszych warunkach.

Ale przeżyły…

Bezpośrednio po wojnie dziewczyny, które przeżyły, często bały się przyznawać, że grały w obozowej orkiestrze. O Almie, zanim pojawiła się jej biografia, chodziło wiele nieprawdziwych i krzywdzących plotek. Sporą tajemnicą owiana jest jej śmierć w obozie. Podejrzewano, że została otruta. Do dziś nie wiadomo. 

Oprócz Almy Rosé, w powieści pojawia się jeszcze kilka ważnych postaci. Jedną z nich jest Anita Lasker-Wallfisch, urodzona w przedwojennym Wrocławiu. Niezwykła osoba. Słuchałam wywiadu z panią Lasker-Wallfisch, która po wojnie została muzykiem. O swoich doświadczeniach z KL Auschwitz-Birkenau mówiła spokojnie, wielokrotnie podkreślając, że należy zrobić wszystko, aby nigdy więcej takie obozy nie powstały. Tymczasem ludzie mogą się dziwić – Niemka w obozie?

Jej autobiografia oceniana jest na jedną z lepszych książek wspomnieniowych o tamtych ponurych czasach. Pochodziła z umuzykalnionej żydowskiej rodziny, wszystkie trzy siostry grały na instrumentach, Anita ukochała wiolonczelę, na której grała jej mama. Losy starszego pokolenia były tragiczne – wywiezieni na wschód przez Niemców zaginęli, jak wiele ofiar Zagłady. Jedna z sióstr, syjonistka, zdążyła wyemigrować do Anglii, z zamiarem dostania się do Palestyny. Najmłodsze – Anita i Anne – zostały same we wrocławskim mieszkaniu. Pracowały w fabryce pod Breslau, nawiązały tam kontakty z francuskimi więźniami, na maszynie do pisania ojca-prawnika podrabiały przepustki. Dostały listę bezpiecznych mieszkań w Paryżu, dokąd chciały uciec. Niestety, były już pod obserwacją gestapo. Trafiły do więzienia we Wrocławiu, potem w czasie procesu, który oczywiście był farsą, zostały skazane na lata ciężkich robót, co oznaczało wywózkę do Auschwitz.

Przetrwały obóz?

Rozdzielono je. Pierwsza do Birkenau trafiła Anita, przypadkiem powiedziała w czasie selekcji o tej wiolonczeli i dzięki temu trafiła do Almy. Siostry odnalazły się przypadkiem, dzięki butom Anity, które oddała dziewczynie pracującej w komandzie na rampie. Anita była tą osobą, którą opowiedziała o losach Almy jej ojcu, Arnoldowi, przebywającemu w czasie wojny w Londynie. Znalazł się tam dzięki wysiłkom córki.

Wróćmy do orkiestry, którą stworzyła Alma Rosé. To była profesjonalna grupa. Grały nie tylko wychodzącym do pracy więźniarkom, ale koncertowały też dla esesmanów. Czy jest choć jedno nagranie koncertu pod kierownictwem Almy?

Z czasów wojennych, z tego co wiem, nie zachowało się żadne nagranie, nie wiem nawet, czy cokolwiek wtedy rejestrowano. Jeśli dobrze poszukać, w przepastnych zasobach Internetu, można się natknąć na cudem odnalezione nagranie jednego z występów Almy z kwartetem ojca, jeszcze z czasów wiedeńskich. Warto posłuchać.

Koncert skrzypcowy Bacha…

W obozie koncerty odbywały się na tak zwanej łączce przed blokiem orkiestry, na rewirze, czyli w tamtejszym substytucie szpitala oraz w łaźni, zwanej sauną. Słuchaczami byli naziści, którzy mieli przywilej zajmowania miejsc siedzących, oraz więźniarki, które musiały stać i nie wolno im było klaskać. Alma była nieprzejednana, potrafiła uciszać niemiecki personel, jeśli zaczynał przeszkadzać gadaniem w czasie występu. Ale też było to chodzenie po cienkim lodzie, z czego zdawała sobie sprawę. Orkiestra cieszyła się specjalną opieką komendantki obozu kobiet Mandel, ale dziewczęta wiedziały, że jednym kaprysem Mandel może całą orkiestrę rozwiązać i, dajmy na to, powiesić albo zagazować. Dlatego Alma walczyła wciąż o nowy repertuar, chciała słuchaczy zachwycać i zaskakiwać. Od tego zależało jej życie. Przez to powoli osuwała się też w szaleństwo.

Z biografii Almy wiemy, że nie przeżyła obozu. Ale dzięki niej przetrwało go kilkadziesiąt kobiet. Jak ich działania oceniono po wojnie? Czy nie zetknęły się z oskarżeniami? Dzięki uprzywilejowanej pozycji w obozie ich życie było dużo łatwiejsze.

Z uwagi na lepsze warunki rzeczywiście cały czas były na cenzurowanym, zdarzało się, że inni więźniowie potrafili napluć na mijaną dziewczynę z obozowej orkiestry tylko dlatego, że miała większe szanse na przeżycie. Po wojnie pleniły się różne mylące legendy, czasem nawet celowe zniekształcenia, mające źródło także wewnątrz orkiestry, która nie była wolna od konfliktów, w tym rywalizacji. Na przykład książka jednej ze śpiewaczek, Fani Fenelon, która ukazała się w latach 70-tych, spotkała się z krytyką innych więźniarek, które przeżyły. Stwierdziły, że przedstawia przekłamany obraz Almy. W latach 90-tych zaczęły się pojawiać kolejne książki wspomnieniowe, które między innymi starały się bronić dobrego imienia Almy Rosé.

Czy jest gdzieś grób Almy Rosé?

Jedynie symboliczny, na wiedeńskim cmentarzu w dzielnicy Grinzing. W Wiedniu jest też od 1969 roku ulica Almy, ale tak naprawdę niewielu mieszkańców stolicy Austrii pamięta o swojej utalentowanej mieszkance.

Nad czym teraz pracujesz?

Wyobraź sobie, podążam tą samą drogą – pracuję nad kolejną powieścią historyczną osadzoną w realiach drugiej wojny światowej. Opowiada o losach kobiecego oddziału Armii Krajowej, który w czasie okupacji zajmował się dywersją i sabotażem, a w czasie powstania warszawskiego uczestniczył w miarę możliwości, bo – jak wiadomo – brakowało broni, w walkach. Oddział ten nosił kryptonim DiSK – od Dywersja i Sabotaż Kobiet, a potocznie nazywano go Dyskiem. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, książka ukaże się w sierpniu.

Książkę Orkiestra z Auschwitz kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.