Zawsze chodzi o prawdę. Wywiad z Agatą Suchocką

Data: 2022-10-17 13:26:16 Autor: Agata Rejnowska
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla Zawsze chodzi o prawdę. Wywiad z Agatą Suchocką z kategorii Wywiad

– Mnie zawsze chodzi o prawdę, szczególnie o szczerość bohaterów wobec samych siebie i moją wobec czytelników – mówi Agata Suchocka, autorka książki Melodia serca

Wierzy Pani w miłość od pierwszego wejrzenia?

W miłość może nie, bo to zbyt głębokie uczucie, by wykiełkowało przy pierwszym spojrzeniu, ale na pewno w zakochanie wynikające z fascynacji czy to wyglądem drugiej osoby, czy to sposobem jej poruszania się, czy czymś, co akurat robi, a co zdaje nam się wspaniałe. Ja od pierwszego wejrzenia zadurzam się w wirtuozach – czy to instrumentów muzycznych, czy czegokolwiek innego. Teraz przeżywam zadurzenie uczestnikiem Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego, Wojciechem Niedziółką, który jest młody, piękny i piekielnie zdolny! Można przypuszczać, że zaprzedał duszę diabłu, tak samo, jak to rzekomo zrobił Niccolo Paganini. Zdarzyło mi się też na pięć minut zadurzyć w mechaniku, który regulował mi łańcuch w rowerze, gdyż robił to tak zręcznie, podczas gdy ja się szarpałam z jednośladem godzinami!

Z miłością od pierwszego wejrzenia stykamy się w Pani powieści Melodia serca. Jej główna bohaterka wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, żeby zacząć nowe życie. Myśli Pani, że american dream wciąż jest możliwy?

To natychmiastowe zakochanie się Julie wynikało z tego, iż po raz pierwszy miała tak bliski kontakt z młodym, przystojnym mężczyzną. Każdy chyba pamięta, jak intensywne są te pierwsze zakochania! To właśnie taka miłość od pierwszego wejrzenia, chwilowa i intensywna, często pękająca pod naporem czasu, gdy pojawia się „proza życia” i rysy na ideale.

Co do amerykańskiego snu – to pojęcie wiązało się z innym, „od zera do milionera”, a nawiązywało do wielkich i szybkich karier, które ludzie robili w Ameryce, kraju możliwości i różnorodności, który wynagradzał za pracę i rzetelność, ale i czasem za cwaniactwo. Dziś jest podobnie: spójrzmy na influencerów. To często osoby, które dorabiają się na głupotach, czasem na zachowaniach patologicznych wręcz, zyskujących szeroki poklask. To trochę straszne zjawisko, ale jest znakiem naszych czasów.

Nim Julie spełni swój sen, przeżyje prawdziwy koszmar. Gwałt, którego doświadcza, traktowany jest jako zbrukanie. Można odczuć, że to na dziewczynę spada odpowiedzialność za to, co się stało. Czy takie podejście było na porządku dziennym w tamtych czasach?

Czy aby i w dzisiejszych wciąż nie jest? Kultura gwałtu, piętnowanie ofiar i zrzucanie na nie odpowiedzialności – to wciąż ma miejsce. Sama tego chciała, po co prowokowała, niech nie histeryzuje, na pewno było jej dobrze – słyszą często ofiary gwałtów. Julie stała się ofiarą dezertera, o nic się nie prosiła i nikogo nie prowokowała, a mimo to wina spadła na nią. Sto lat temu dziewictwo było niezbędne do zawarcia korzystnego małżeństwa, gdy pochodziło się z klasy średniej czy wyższej. Mężczyźni mogli hulać, kobiety musiały trzymać cnotę dla męża. Na szczęście dziś jest w tej kwestii inaczej, ale mimo wszystko czasem jeszcze zarzuca się kobietom rozwiązłość, gdy nie wykładają cnoty na złotej tacy przed ołtarzem. Czasy niby się zmieniły, ale jednak nie do końca.

Matka Julie wydaje się osobą bezwzględną. Czy rzeczywiście taka jest? Czym kieruje się Amaldine, wysyłając córkę do Ameryki?

Amaldine jest kobietą głęboko religijną, reliktem minionej epoki. Chciała wpoić córce tradycyjne wartości, ukształtować ją na swoje podobieństwo. „Zbrukanie” Julie i fakt, że jej niedoszły narzeczony wrócił z wojny kaleki sprawiło, iż musiała inaczej pokierować jej życiem. Czy naprawdę wierzyła, że Julie będzie szczęśliwa u boku obcego, starszego mężczyzny? A może po prostu sprzedała córkę? Czy naprawdę została w klasztorze, czy może wydostała się z niego, gdy Julie już odpłynęła? Nie daję jasnych odpowiedzi, bo to nie Amaldine jest główną bohaterką mojej książki. Zostawiamy ją i zapominamy o niej – tak samo jak Julie. Porzuciła matkę i przeszłość, zaczęła nowy rozdział.

Julie, mimo młodego wieku, musiała zmierzyć się z bardzo trudną decyzją o samotnym wyjeździe na inny kontynent. Jakie uczucia przeważały w niej podczas podróży?

Lęk przed nieznanym, ale również uczucie ulgi i ekscytacja. Podróż zaczęła się przecież wspaniale, wśród przepychu, muzyki i przepysznych dań, w luksusowej kajucie. No i w towarzystwie przystojnego muzyka! Julie na moment zapomniała, do kogo i po co płynie…

Julie podróżuje drogą morską, a jej uczucia i przeżycia w drodze opisuje Pani w sposób bardzo interesujący. Doświadczyła Pani czegoś podobnego?

Tak, jako młoda dziewczyna w czasach studenckich poleciałam do Stanów Zjednoczonych. To był mój pierwszy zagraniczny wojaż. Odwiedzałam matkę chrzestną, starą ciotkę-dewotkę, mieszkającą w Fort Lauderdale niedaleko Miami. To właśnie ona opowiedziała mi historię swojej matki, która płynęła transatlantykiem na aranżowane małżeństwo, a na pokładzie zakochała się w skrzypku. Na kanwie tych kilku zdań powstała historia Julie.

Julie, wiedząc, że została obiecana innemu mężczyźnie, nie rezygnuje z romantycznych chwili na statku. Relacja z Romeo sprawia, że zetknięcie z rzeczywistością staje się jeszcze trudniejsze. Czy warto dać się tak ponieść, żyć chwilą, chwytać ją, nie bacząc na konsekwencje?

Jest takie powiedzenie, że lepiej szaleć i później żałować, niż żałować, że się nie szalało! W chwilach trudnych można do tych szaleństw wracać, wspominać uniesienia. Warto jednak zachować rozsadek i bezpieczeństwo, i jeśli już się szaleje, to tylko z zaufanymi ludźmi. Julie nie poszła do łózka z przystojnym muzykiem, choć gdyby akcja powieści toczyła się dziś, to pewnie by tak zrobiła. Współczesne „romanse” pełne są takich historii. Jeśli przygodny seks, to tylko z zabezpieczeniem! ;)

Można powiedzieć, że większość bohaterów Pani powieści zmaga się z wieloma trudnościami, jest na życiowych zakrętach. Często sięgają oni po niezbyt moralne rozwiązania. Czy okoliczności mogą usprawiedliwić nasze czyny?

Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Czy Amaldine jest usprawiedliwiona, bo dokonała zbrodni, ratując córkę? Czy wybaczymy Julie jej postępki wobec męża, bo był niegodziwcem? Każdy czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć na te pytania. I pamiętać, że prawdziwe życie to nie literatura.

Melodia Serca to powieść bardzo wymagająca pod względem tematycznym. Co było najtrudniejsze w jej tworzeniu?

Research dotyczący statku. Spędziłam trzy miesiące, szukając planów pokładów, archiwalnych zdjęć i filmów. Mam nadzieję, że w powieści widać ten ogrom pracy.

Intrygującym wątkiem w Pani powieści jest motyw voodoo oraz rytuałów. Dlaczego Pani sięgnęła do tej kultury?

Postać Mamy Vande stworzyłam na potrzeby opowiadania Barbie Girl z antologii Zabawki. Jestem przede wszystkim autorką grozy, mam w dorobku cykl wampiryczny, więc takie mroczne tematy są mi bliskie.

Miała Pani kiedyś kontakt z takimi wierzeniami? Skąd czerpała Pani wiedzę na ten temat?

Miałam. Ale jak skończyły się moje próby rzucenia na kogoś klątwy… zachowam to dla siebie! ;) Powiem tak: lepiej ze mną nie zadzierać!

Kolejnym elementem, który nadaje barw Pani powieści, jest jazz. Nie jest to najpopularniejszy w Polsce nurt muzyczny. Skąd się wzięło u Pani zamiłowanie do tego gatunku?

Od lat grywam i śpiewam bluesa, a to bliski gatunek. Lubię rzeczy niebanalne i wymagające, lubię muzyków charyzmatycznych i pewnych swojej wartości, łamiących konwenanse, a tacy są właśnie wszyscy jazzmani, których znam.

Marzeniem Delii i Romea jest otwarcie własnego klubu jazzowego. Lektura Pani książki sprawia, że aż chciałoby się przenieść do takiego miejsca. Czy ma Pani taki polski Lalin Jazz Club, do którego można by było się udać?

Odwiedzałam takie kluby w czasach studenckich we Wrocławiu, zdarzało mi się brać udział w jam sessions. To było dwie dekady temu, niestety nie wiem, jak teraz wygląda muzyczny underground.

Romans to, wbrew pozorom, trudny gatunek, a stworzenie historii, która wyróżni się na tle innych, stanowi dla pisarza nie lada wyzwanie. Wybór tej konwencji był dla Pani naturalny? Co było najtrudniejsze podczas pisania? 

Nie uważam, by romans był trudnym gatunkiem, a patrząc na książki, które dziś wydaje się z etykietką „romans", można pomyśleć, że napisanie ich było naprawdę niewymagające... Bierzemy kobietkę-sierotkę i rzucamy ją pod nogi supersamca. Gotowe! Trochę ironizuję, a trochę się martwię, bo akurat w przypadku „romansów" rynek popadł w sztampowość. Zmieniają się tylko dekoracje, profesje bohaterów, ale schemat poznali się - nie lubili - pokochali - pobzykali - i żyli długo i szczęśliwie z kilkoma perturbacjami po drodze ma się świetnie. W przypadku romansu historycznego najwięcej czasu zajmuje odwzorowanie realiów i konwenansów epoki, jeśli oczywiście autor dba o zachowanie realizmu, co dziś też spotyka się coraz rzadziej. No bo co wiemy o romantycznych realiach epoki wikingów? Naprawdę, taka powieść mi ostatnio mignęła. Gdy wyobrażam sobie, jak wyglądał seks w XI wieku, to nie widzę w tym nic romantycznego. Autorzy, głównie autorki, mają tendencje do przeklejania dzisiejszych wzorów zachowań na przeszłe epoki, co jest przecież niedorzeczne i nijak się ma do prawdy historycznej. Czy jednak w romansie o prawdę chodzi? Chyba nie...

Mnie zawsze chodzi o prawdę, szczególnie szczerość bohaterów wobec samych siebie i moją wobec czytelników. Melodia serca nie jest klasycznym romansem, nigdy nie miała nim być. Owszem, poznajemy Julie, gdy szykuje się do aranżowanego małżeństwa. Jest sierotką, półsierotką, która nic o życiu nie wie. Na statku zakochuje się w pięknym mężczyźnie. Ale zarówno jego zamiary względem niej są nieczyste, jak i jej zachowania, podyktowane strachem przed nieznanym. Julie boi się samej siebie, popełnienia nieodwracalnych błędów. Wie doskonale, co to nieodwracalność. A mimo to ciągle popełnia błędy, jeden za drugim, usiłując zyskać wolność, niezależność i własną godność. Im dalej w opowieść, tym bardziej robi się mrocznie, pojawiają się wątki kryminalne, nawet horrorowe. Bohaterowie chcą iść z duchem czasu, a jednak spoglądają w stronę dawnych wierzeń i czarnej magii. To nie są wątki typowe dla romansu.

Jaka melodia wybrzmiewać będzie w Pani kolejnej powieści?

Bohaterką mojej kolejnej powieści jest bardzo dojrzała kobieta, starsza ode mnie o dwadzieścia lat. Ma nieciekawą, tragiczną przeszłość, a jej życie stało się wypraną z emocji serią powtarzalnych rytuałów i rozpamiętywaniem tego, czego nie może zmienić czy naprawić. Czy na pewno? Ścieżką dźwiękową tej opowieści jest piosenka Martyny Jakubowicz W domach z betonu nie ma wolnej miłości. Adela wprawdzie nie tańczy na golasa przy odsłoniętym oknie, ale jest obserwowana przez tego z przeciwka. Więcej nie powiem, trzeba poczekać na książkę! Wiosną ukaże się również kolejny, piąty już tom cyklu wampirycznego, gdzie pierwsze skrzypce, dosłownie i w przenośni, znowu gra Lothar. Będą więc drogocenne skrzypce, rzewne melodie, ale i elektroindustrialny łomot wielkiego kompleksu studyjno-koncertowego, który w tomie czwartym zamierzali założyć Uccellino i Thomas Greenbourgh. Mam nadzieję, że wszystkie te dźwięki zarezonują w moich czytelnikach! 

Książkę Melodia serca kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.