Muszę zrobić małą wycieczkę w przeszłość. "Zgodnie z prawdą"

Data: 2021-06-24 10:17:29 | Ten artykuł przeczytasz w 14 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Kiedy Patrycja dowiaduje się, że jest w ciąży, ma powód do zmartwień. Wie doskonale, że jej mąż nie jest ojcem dziecka, ale nie ma zamiaru go o tym informować. W obawie przed konsekwencjami pozwala, by Miłosz wychowywał nie swoją córkę, pozostając w niewiedzy. Nie ma jednak pojęcia, że mąż również ma swój mały sekret. Czy prawda wyjdzie na jaw? I kto w tym związku ma najwięcej do ukrycia?

Obrazek w treści Muszę zrobić małą wycieczkę w przeszłość. "Zgodnie z prawdą" [jpg]

Najnowsza książka Danuty Awolusi Zgodnie z prawdą to opowieść o wielkim poczuciu winy i o budowaniu relacji na kłamstwie. Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo Prószyński i S-ka. W poprzednich tygodniach na naszych łamach mogliście przeczytać pierwszy i drugi rozdział książki Zgodnie z prawdą. Dziś czas na ostatni, trzeci rozdział powieści:

Rozdział 3

Aby moja historia nabrała sensu, muszę zrobić małą wycieczkę w przeszłość. 

Od dziecka wiedziałem dwie rzeczy: będę podróżował po całym świecie i założę rodzinę. Szczęśliwą, kompletną rodzinę. To były dwa marzenia, które postawiłem sobie za cel. Może się wydać komuś niezwykle, że w młodym wieku, już jako nastolatek, myślałem o tak wielkich rzeczach, ale okoliczności trochę mnie do tego zmusiły. 

Nie znam swoich rodziców. Nie mam rodziny, a przynajmniej nigdy nie spotkałem krewnych. Wiem, że mama zmarła po porodzie, ojciec mnie zostawił i wyjechał najprawdopodobniej za granicę. Podświadomie czuję, że nie żyje, być może dlatego jest we mnie jakiś opór przed grzebaniem w przeszłości. Nie muszę wiedzieć więcej, skoro nikt nie chciał się mną zająć. 

Jako małolat nie stwarzałem problemów, za to nauczyłem się przystosowywać do każdego miejsca, w którym dane mi było się znaleźć. Zaliczyłem kilka rodzin zastępczych, ale zawsze coś poszło nie tak. To wtedy pomyślałem, że kiedyś sam zajmę się budowaniem rodziny, która będzie w stanie przetrwać każdą burzę. 

Nie mogę jednak narzekać, bo los okazał łaskawość: w końcu trafiłem na ludzi, którzy stworzyli dla mnie azyl. Gdy się u nich znalazłem po raz pierwszy, na wizycie adaptacyjnej, doznałem szoku. Mieli przepiękny dom w Sopocie, na obrzeżach miasta. Pełen przestrzeni, naturalnego drewna i szalonych kolorów. Styl eklektyczny: pozornie nic do siebie nie pasowało, ale wszystko tworzyło przytulną całość. 

Moja matka, Mirosława, była zawodową malarką. Sprzedawała swoje obrazy za niemałe pieniądze. Ojciec, Krystian, prowadził galerię sztuki i ogólnie zajmował się działalnością artystyczną. Ich oddanie sztuce było widać nawet w sposobie ubierania: matka uwielbiała dziwne tuniki, nosiła ubrania, jakich nie widziałem u nikogo innego. Tata przyodziewał spodnie od garnituru i lniane, najczęściej wymiętoszone koszule. Prowadzili dom otwarty: sporo gości, głównie artystów. Całe morze inspiracji, tony wypalonych papierosów, rozmowy o życiu i sztuce, nie tylko od święta. 

- Miłosz, możesz wybrać sobie pokój - zachęciła mnie matka. Z trudem ukryłem zaskoczenie. Miałem sześć lat i jeszcze nigdy nikt nie pozwolił mi decydować o tak ważnej rzeczy. 

- Wybrać?

- Tak. Na piętrze są dwa wolne pomieszczenia. Jedno jest dla ciebie. Rozejrzyj się po całym domu, poczuj się wygodnie. A jak będziesz gotowy, przyjdź do mojej pracowni. 

W tym domu było wiele miejsc, które określało się mianem pracowni. Ta główna, i największa, znajdowała się w ogrodzie. Przypominała odrestaurowaną stodołę, choć wyposażono ją w wielkie okna i ogrzewanie. To tu powstawały obrazy, Mirosława potrafiła tam przesiadywać całymi dniami (a często również nocami, gdy kończyła jakiś projekt). 

Oprócz tego w budynku znalazłem pomieszczenie pełniące funkcję studia fotograficznego, ciemnię do wywoływania zdjęć, gabinet ojca, pokaźną bibliotekę oraz poddasze, gdzie znajdowała się wystawa prac mamy. To tu klienci mogli zobaczyć „na żywo” jej najnowsze dzieła, których nie znaleźli w galeriach. 

Obydwa wolne pokoje były przytulne, od razu poczułem się w nich komfortowo. W jednym znajdował się niewielki balkon, który przypadł mi do gustu. 

- Bardzo dobry wybór - pochwalił mnie ojciec. - Dużo dobrego światła do zdjęć. Nie trzeba doświetlać. 

- Bardzo lubię zdjęcia. - Oblałem się rumieńcem, bo wspaniałość tego miejsca, niesamowity klimat wprawiały mnie w zakłopotanie. 

- To super! Mam niezłą kolekcję aparatów. Wszystkie ci pokażę. - Uśmiechnął się, przeczesując wzorkiem pomieszczanie. - Co jeszcze lubisz?

- Podróże. 

Wiedziałem już, co mogłoby mnie zainteresować. Kolejne lata spędziłem, drepcząc za ojcem krok w krok. Nauczyłem się obsługi aparatu, dostawałem własny olympus i niejedno popołudnie spędziłem na wędrówkach po terenie w poszukiwaniu najlepszych kadrów. Nie miałem żadnych wątpliwości, że to właśnie w ten sposób będę zarabiał na życie. Jednak bardziej od fotografii pasjonowały mnie dalekie kraje. 

 

*

 

Dwa lata później w domu zjawiła się Wróbla. Tak mówiliśmy na Magdę, bo na nazwisko miała Wróblewska. Skąd ta dziwna odmiana - nie wiem, ale pasowało do niej jak ulał. Była rok młodsza ode mnie; niesamowicie chuda i wysoka, z wystającymi kośćmi policzkowymi. W ciągu całego życia zrobiłem jej chyba z milion portretów, bo natychmiast stała się moją muzą i ulubioną modelką. 

Wróbla wyszła z patologii, jej rodzice pili na umór. Opieka społeczna wyrwała ją z tej rozpaczliwej sytuacji po szczególnych naciskach nauczycieli: „To taka zdolna dziewczynka. Musi dostać szansę!”. Tak, Wróbla miała talent. Świetnie rysowała, choć jej styl bardzo różnił się od stylu prac Mirosławy. Czasem zastanawiam się, czy ktoś powiedział matce o Wróbli właśnie dlatego, że była malarką. Przygarnięcie jej pod swój dach oznaczało przecież nie tylko nową rodzinę, ale również szansę na rozwój. To tak, jakby ktoś zapisał ją do całodobowej szkoły artystycznej. Wróbla mogła rozwinąć skrzydła. 

Staliśmy się rodziną inną niż wszystkie, bo mało szablonową. Mirosława nie próbowała nam matkować, była raczej przewodniczką i opiekunką. Krystian też nie zamienił się nigdy w surowego ojca. Miał w sobie tyle pasji, że nie znajdował czasu na to, by skupiać się na rzeczach zbyt przyziemnych. Uczyliśmy się od niego miłości do pracy i książek. W naszych pokojach wstawiono wielkie biurka, dzięki czemu Wróbla mogła rozłożyć wszystkie kredki i pastele, książki i plakaty, które kolekcjonowała. Ja z kolei zyskałem przestrzeń, by przeglądać zdjęcia i oceniać owoce swojej pracy. Większą część blatu zajmowały albumy, które wygrzebywałem z biblioteki ojca. Nikt nie musiał mnie uczyć o podstawach fotografii: wchłonąłem je, podziwiając zdjęcia najlepszych. 

Zżyłem się z Wróblą jak z siostrą. Byliśmy do siebie tak podobni, że wszyscy znajomi uwierzyli, że jesteśmy bliźniakami. Dorastaliśmy razem, nierozłączni. 

- Brat, co z tą twoją ASP? - Ten temat wracał do nas, gdy tylko dobiłem do klasy maturalnej. 

- Papiery niegotowe. Ale będą, spokojnie. Wciąż wybieram zdjęcia, które chcę pokazać. 

- Ale ja jestem spokojna! - Wychyliła się z hamaka rozwieszonego w naszym ogrodzie, pomiędzy dużą czereśnią a wiśnią. - Zastanawiam się tylko, jak się potoczy twoja kariera. Przetrzesz szlaki dla mnie? Ciekawe, czy akademia mnie przyjmie za rok. 

- Aż tak ci na tym zależy?

Zaśmiała się. 

- Od ósmego roku życia zastanawiam się, kim będę. I doszłam do wniosku, że potrzebuję studiów, żeby mieć mnóstwo przyjaciół-artystów w swoim wieku. Jak nie, to skończy się na tym, że zostanę dziewczyną jakiegoś pierdziela pod czterdziestkę. Wiesz, że lubię starszych facetów. 

- Wiem. Ale z żadnym nie byłaś, więc o czym rozmawiamy? - Uśmiechnąłem się do niej z pobłażaniem. Moja siostra na pewno rozpalała wyobraźnię niejednego faceta, który się wokół niej kręcił. Uwodziła swoją osobowością nawet nauczycieli w szkole. Nieświadomie. W wieku siedemnastu lat nie miała jeszcze chłopaka. Wolała się włóczyć   z koleżankami po mieście. 

- Bo czekam, aż pojawi się jakiś profesor na uczelni. Ale to będzie romans! - Przeciągnęła się, prezentując żebra. 

- Tylko po to pójdziesz na studia?

- No nie, mówiłam już, że chcę poznawać ludzi. 

Westchnąłem i opadłem na koc. Patrzyłem w niebo i wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że chyba nie chcę iść na ASP. Po co? Ojciec też był tego zdania. Zachęcał mnie, żebym spełnił marzenie o dalekiej wyprawie. 

- Co cię powstrzymuje? - dociekał. 

Wstydziłem się wyznać, dlaczego rozważałem uczelnię. 

- Nie wiem. Wszyscy z klasy idą na studia. To chyba ma znaczenie. 

- Chłopaku, niczego cię tam nie nauczą. Zmarnujesz cenny czas! - wykrzyknął z przekonaniem. Nigdy nie był przeciw edukacji, ale uważał, że nie ma sensu uczyć się wyłącznie dla papierów. - Podróże, których tak pragniesz, mogą ci otworzyć umysł. 

Spojrzał na mnie z powagą, bo nie uprawiał czczej gadaniny. Od razu wiedziałem, że chce mi powiedzieć coś ważnego. Serce zabiło mi mocniej. 

- Rozmawiałem o tobie z naczelnym „Poznaj Świat” Pokazywałem twoje zdjęcia. Zaproponował staż - rzucił z dumą. 

- Staż? - Zaschło mi w ustach. Ciśnienie rosło z sekundy na sekundę. 

- Tak. Chcieliby wysłać kogoś do Ekwadoru. Zapłacą za bilety lotnicze i kupią najlepsze fotografie, które zrobisz. Wyżywienie i noclegi we własnym zakresie, ale nie mam wątpliwości, że dasz radę. Pomyśl o tym. 

Jego słowa wywróciły mój świat do góry nogami. Nie miałem absolutnie żadnych wątpliwości, że tego właśnie chcę: wyruszyć w podróż. Przemierzać świat tak długo, aż się nim nasycę. A później wrócić i stworzyć rodzinę. Poznać miłość, zbudować dom. Nie miałem pojęcia, czy podczas wędrówki moje plany nie ulegną zmianie, ale w tamtym momencie właśnie tak widziałem swoją przyszłość. 

Nie zależało mi na karierze wielkiego fotografa, wręcz przeciwnie: wolałem pozostać rzemieślnikiem, a nie artystą. Wróbla podzielała moje zdanie. Ona też nie rwała się do tego, by zapełniać galerie swoimi pracami. Jej marzeniem było otwarcie małego sklepu z plakatami. „Plakaty robią się super modne. Ludzie wolą je od obrazów, bo są tańsze i nowocześniejsze” - przekonywała całą rodzinę. 

Mnie zastanawiała tylko jedna rzecz: czy chłopak bez studiów zainteresuje kobietę? Miałem osiemnaście lat i ta myśl naprawdę nie dawała mi spokoju. Całe szczęście propozycja taty rozwiała wszelkie wątpliwości. Przyjąłem ofertę z pocałowaniem ręki i dosłownie kilka dni po maturze stawiłem się na lotnisku z jedną, dużą walizką. 

Nie było mnie w domu dwa lata. Okazało się, że gdziekolwiek poszedłem, zawsze znalazłem coś ciekawego, co skłaniało mnie, by zostać choć kilka tygodni dłużej. Zjeździłem Amerykę Południową wzdłuż i wszerz. Dochód ze sprzedanych zdjęć pokrywał bilety lotnicze. Niczego więcej nie potrzebowałem poza plecakiem i jedzeniem, bo zawsze jakiś „lokals” oferował mi darmowy nocleg. 

Gdy wróciłem do Sopotu, rodzice prawie mnie nie poznali. 

- Zmężniałeś, dziecko! - wykrzyknęła matka. - Nie gól tej brody. Jutro mi zapozujesz do portretu, póki masz tak mocno opaloną skórę. 

Wróbla rzuciła mi się na szyję. 

- Stary, myślałam już, że zostałeś w dżungli na zawsze! 

- Taki był plan. Ale bez obaw, to na pewno nie koniec podróży. 

Długo nie mogłem się odnaleźć na starych śmieciach. Mój pokój wydał mi się nagle potwornie ograniczający, a miasto bezbarwne i zbyt spokojne. Targało mną pragnienie bycia w drodze. Zacząłem jeździć na konwenty podróżnicze, pokazywać zdjęcia na zlotach. Przez pół roku więcej czasu spędzałem w pociągu niż w domu. 

Odezwali się do mnie redaktorzy naczelni z poczytnych pism. Padały pytania, czy gdzieś się wybieram, a jeżeli tak, to czy chcę zarobić. Dla dwudziestolatka nie istniały większe marzenia. 

- Mam plan. Chcę wyruszyć na Alaskę - powiedziałem naczelnemu, który wysłał mnie wcześniej na staż. Wpadłem do jego redakcji, bo nigdy nie mieliśmy okazji poznać się osobiście. 

- Alaska? Podoba mi się ten pomysł. Co dokładnie chcesz tam robić?

- Przejść cały obszar piechotą. 

Mężczyzna zastygł i wlepił we mnie trochę przerażone, a trochę rozbawione spojrzenie. 

- Masz pojęcie, jakie to niebezpieczne? - Uniósł krzaczaste brwi. Spojrzałem mu w oczy, ale szybko powróciłem do obserwowania globusa, który stał na jego biurku. 

- Każda podróż to jakieś niebezpieczeństwo - odparłem z dumą. Myśl o spaniu pod namiotem w dzikich lasach przyprawiała mnie o ciarki na ciele. Nie mogłem się doczekać!

- Szkoda by cię było, gdyby coś ci się stało. Ale skoro taki masz plan, to ja mogę tylko zaręczyć, że będę czekał na materiały. Na pewno będą ciekawe, Alaska to apetyczny kąsek. Tylko uważaj na niedźwiedzie. Zamykaj namiot i nie zostawiaj jedzenia na wierzchu. - Zaśmiał się. 

Przed wyjazdem pozostawało mi już tylko zrobić prawo jazdy. Gdy zdałem egzamin i odebrałem dokumenty, wszystko stało się jasne. 

Ruszyłem w podróż i nie miałem pojęcia, kiedy się zatrzymam. 

Książkę Zgodnie z prawdą kupić można w popularnych księgarniach:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Zgodnie z prawdą
Danuta Awolusi10
Okładka książki - Zgodnie z prawdą

Kiedy Patrycja dowiaduje się, że jest w ciąży, ma powód do zmartwień. Wie doskonale, że jej mąż nie jest ojcem dziecka, ale nie ma zamiaru go o...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Siemowit Zagubiony
Robert F. Barkowski ;
Siemowit Zagubiony
Pokaż wszystkie recenzje