Wyjątkowa opowieść o Józefinie i Napoleonie „Róża Napoleona" Jacobine van den Hoek

Data: 2023-11-13 13:51:56 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Francja, 1790 rok. Kobieta, która wiele lat później zasłynie jako Józefina Bonaparte, ucieka z ogarniętej zamieszkami Martyniki do Paryża. Kilka lat wcześniej opuścił ją mąż i sama musi stawiać czoła losowi. Okazuje się jednak, że również w Paryżu ani ona, ani jej dzieci nie są bezpieczne - zaczęła się rewolucja francuska. Oskarżona o wrogość wobec rewolucji, Józefina trafia do jednego z osławionych więzień dla zwolenników monarchii. Czeka ją gilotyna.

Tymczasem młody wojskowy, Napoleon, na swój sposób szuka szczęścia i uznania. Jest zdolny, obdarzony silną wolą i ponadprzeciętnym zmysłem strategicznym - ma wszystko, by osiągnąć wielki sukces. Podobnie jak Józefina czuje się jednak zagubiony w szybko zmieniającym się świecie.

Kiedy ich drogi się przetną, historia wkroczy na inne tory.

Róża Napoleona grafika promująca ksiażkę

Do przeczytania książki Róża Napoleona zaprasza HarperCollins Polska. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Róża Napoleona:

Prolog

Miałam piętnaście lat, kiedy ją spotkałam. Widziałam ją tylko raz, ale jej twarz wciąż stoi mi przed oczami tak wyraźnie, jakby wczoraj czekała na mnie przed drewnianym domem na szczycie wzgórza na Martynice. Jakby wiedziała, że przyjdę. Jej ciemną skórę znaczyły liczne bruzdy. Nosiła obszerną sukienkę – dokładnego koloru nie pamiętam – a w uszach złote kolczyki w kształcie koła. Jednak wrażenie zrobiły na mnie przede wszystkim jej oczy, intensywne i czarne. Czułam się, jakby na wskroś przenikała mnie wzrokiem, dostrzegając coś, co dla innych pozostawało ukryte. Mówiono, że wyleczyła kiedyś z dżumy kreolską córkę francuskiego generała. Po tym cudownym ozdrowieniu rozniosła się pogłoska, że oprócz posiadania uzdrawiających mocy, potrafi też przepowiadać zdarzenia, i do dzisiaj te przepowiednie zawsze się sprawdzały.

Razem z przyjaciółką – dziwnym trafem nie pamiętam jej imienia – postanowiłyśmy pojechać konno przez wzgórza do miejsca, w którym wieszczka podobno mieszkała. Zaciekawione wymknęłyśmy się z domu pewnego ciepłego popołudnia, nie mówiąc o tym Eufemii, mojej niani.

Po godzinach jazdy dotarłyśmy do rozpadającej się chatynki na szczycie. Wąska ścieżka prowadziła do drewnianego domu, obrośniętego zdziczałym krzakiem różanym i otoczonego drzewami iglastymi. Zapukałyśmy, a wieszczka wpuściła nas do środka. Jako pierwsza mogłam usiąść przy jej stole w niewielkim ciemnym pokoju na tyłach domu. Pachniało dziwnymi ziołami – słodkawy, a zarazem ostry zapach, na który potem nigdy więcej się nie natknęłam. Patrzyła na mnie przenikliwie, gdy na jej prośbę wskazywałam dziesięć kart. Wyłożyła je przede mną na obrusie, na którym wyhaftowano kędzierzawe postaci. Zapytała, na jakie pytanie chcę uzyskać odpowiedź, a ja odparłam, że chcę wiedzieć, czy uda mi się kiedyś znaleźć mężczyznę, który zapragnie się ze mną ożenić.

Przez chwilę wpatrywała się w karty, po czym ujęła moją dłoń. Jej ręce były ciepłe i suche. Następnie skinęła, jakby sama sobie przyznawała rację, a jej oczy zalśniły. Zadawała pytania spokojnym, przyjemnym głosem. O ile pamiętam, na wszystkie odpowiedziałam pozytywnie. To dawało nadzieję. Wiedziała różne rzeczy. Czuła różne rzeczy. Powiedziała coś o mojej matce, o trudnej relacji, jaka mnie z nią łączyła. I coś o moim ojcu. Nie wszystko pamiętam równie wyraźnie. Pozostała mi przepowiednia dotycząca mojego przyszłego męża: wyjdę za mąż! Pojawi się mężczyzna, który poprosi o moją rękę. I ku mojemu zdumieniu dodała, że przy nim będę bardziej wywyższona niż królowa. I powiedziała coś o moim szczęściu.

Z drugiego pokoju usłyszałam chichotanie przyjaciółki. Jej śmiech zdekoncentrował Madame David – wstała rozzłoszczona, otworzyła drzwi i kazała jej wyjść. Nasze oczy się spotkały, a moja przyjaciółka zrobiła głupią minę. Uśmiechnęłam się do niej, jakbym i ja traktowała to wszystko jako niezły żart. Myśl, że jakiś szanowany mężczyzna chciałby się ze mną ożenić, była absurdalna.

– To… To wydaje mi się nieprawdopodobne, żebym kiedykolwiek miała być wywyższona… Czy jest pani pewna? – zapytałam Madame David, gdy ponownie usiadła naprzeciw mnie.

– Chcesz pojechać na stały ląd? Do Francji?

To nie było pytanie. Raczej stwierdzenie. I taka była prawda. Opowieści ojca wzbudziły we mnie ciekawość, jak wygląda życie we Francji. Jak wygląda Paryż. Często opowiadał o czasach, kiedy pracował na dworze jako paź. O przyjęciach, sukniach dam, muzyce, miłej atmosferze.

– Spodobałoby ci się, Rose. Ty tam pasujesz – stwierdziła wcześniej.

Gdyby sztorm nie zniszczył La Pagerie, gdyby ojciec znowu mógł doprowadzić plantację do rozkwitu, gdybym była mniej brzydka… Gdyby…

Madame David zdawała się czytać moje myśli i lekko skrzywionym palcem wskazała na obraz na ścianie. Wcześniej go nie zauważyłam, prawdopodobnie dlatego, że w pokoju panował mrok. Ale teraz moje oczy przywykły do ciemności i zobaczyłam, że nad podwyższeniem z garnkiem z ziołami wisi portret królowej Francji, Marii Antoniny. Dobrze go znałam. Była wtedy jeszcze austriacką księżniczką i nie miała piętnastu lat. Portret został namalowany tuż przed jej ślubem z naszym królem Ludwikiem XVI.

– Czasami rzeczy wydają się niewyobrażalne. Ale wiesz, dziecino, nikt nie uniknie swojego losu. Ty też nie.

I choć jej nie wierzyłam – no, niezupełnie wierzyłam – w tej chwili po raz pierwszy spojrzałam na siebie innym wzrokiem; przepowiednia zasiała w moim sercu ziarnko nadziei.

Mój wysoki status uczyni mnie w końcu nieszczęśliwą. To też powiedziała. 

Część 1

Pośród chaosu jest też szansa

Sun Tzu, Sztuka wojny, przeł. Dariusz Bakalarz

1790

1

Mocno uczepiona palcami relingu La Sensible, widzę wyłaniający się w oddali Brest. Z mgły wyrasta wieża Tanguy na skałach. Wokół mnie marynarze w pośpiechu zrzucają żagle – jeszcze chwila, a wpłyniemy do portu, zacumujemy i w końcu Eufemia, Hortensja i ja znowu postawimy stopę na stałym lądzie. Koniec kołysania, koniec podchodzących do gardła kwasów żołądkowych, a także dusznego, zimnego pomieszczenia pod przednim pokładem, w którym nocą myszy biegają po drewnianych deskach, między workami z ładunkiem.

Drżąc, ciaśniej otulam się wełnianym kocem, którego używam jako płaszcza. Wprawdzie podczas morskiej podróży miałam wystarczająco dużo czasu, żeby przyzwyczaić się do przejścia z wilgotnego karaibskiego upału Martyniki do klimatu europejskiego, ciągle jednak było mi zimno. W czasie rejsu zatroskana Eufemia niejednokrotnie dotykała mojego czoła i pytała, czy dobrze się czuję. Również Hortensja, moja siedmioletnia córka, często kładła się przy mnie i z czułością otaczała mnie ramieniem. Miękkim, ciepłym głosem raz za razem mówiła, że tak bardzo chciałaby znowu pójść ze mną na spacer. Zawsze to lubiła. Już teraz tęskni do wzgórz Martyniki, powiedziała, tam zawsze tak ładnie pachniało. Ale też mnie pocieszała: widziała z pokładu zachód słońca. I znowu zobaczymy Eugeniusza. Jej starszego o dwa lata brata. Mojego syna. Przed dwoma laty zostawiłyśmy go u jego ojca w Paryżu. W listach pisał, że dużo się uczy i że Aleksander jest z niego dumny. Donosił, że ojciec myśli, iż ma zadatki na wielkiego wojskowego. Miał się dobrze, a my bardzo chciałyśmy mu wierzyć, ale przebijająca z jego słów samotność zasmucała nas, sprawiając, że z każdym dniem coraz bardziej tęskniłam do mojego dużego małego chłopca.

Morze jest dzisiaj niespokojne. Przełykam to, co mi podchodzi do gardła. To już trzecia nasza podróż przez północne rejony Oceanu Atlantyckiego, mimo to trudno do takiej wyprawy przywyknąć. W pierwszym tygodniu Eufemii i Hortensji dokuczała silna choroba morska, ale ich organizm w jakiś sposób oswoił się z kołysaniem statku, dusznymi pomieszczeniami, monotonnym i skąpym pożywieniem, które dostawaliśmy. Moje ciało reaguje inaczej.

Nie narzekam. Z góry wiedziałyśmy, że podróż nie będzie przyjemnością. Kule armatnie, wystrzeliwane przez powstańców z nabrzeża, przelatywały obok naszych głów i wpadały do wody niecały metr od nas. Cieszyłyśmy się, że jakiś podoficer pchnął nas na trap statku, a kapitan bez szemrania przydzielił nam potem miejsce w dziobówce. Surowym tonem kazał zrobić dla nas łóżko z paru worków trzciny cukrowej. Byłyśmy mu wdzięczne. Miałyśmy szczęście. Nasz los mógł potoczyć się inaczej.

Na plantacji La Pagerie nie było już czasu na spakowanie bagaży, gdy niewolnicy i ich sprzymierzeńcy ruszyli na naszą posiadłość. Przypadkiem Hortensja była obok mnie, może to przeczuwała; wśród naszych niewolników już od wielu dni panował niepokój, odkąd w dużym mieście wybuchły zamieszki. Mimo to matka nie zmieniła zdania: nie jedzie z nami. Chce zostać. To jej miejsce urodzenia, jej ziemia, i jeśli ma umrzeć, to na La Pagerie.

Objęłyśmy się. Wzięłam Hortensję za rękę, odwróciłam się do Eufemii, żeby się pożegnać – jako niewolnicę spotkał ją kiedyś lepszy los i została moją nianią. Dawniej często zabierała mnie do chat, w których mieszkali jej bracia i siostry. Wspólnie tam śpiewaliśmy i tańczyliśmy. Eufemia nauczyła mnie nazw i właściwości roślin, drzew, krzewów i kwiatów. Kiedy byłam smutna, śpiewała mi, żeby mnie rozweselić. Śpiewała mi też podczas naszej poprzedniej podróży do Francji, jeszcze z moim ojcem. Tam, we Francji, ukryta za parawanem, ponieważ czarnoskóra służąca nie mogła być widoczna, była świadkiem mojej przysięgi małżeńskiej. Pocałowała mnie w policzek, gdy po ślubie mogłam używać tytułu wicehrabiny. Zostałam żoną Aleksandra de Beauharnais, mężczyzny, z którym teraz od lat byłam już rozwiedziona.

Wyjeżdżając przed kilkoma tygodniami z Martyniki, spodziewałam się, że Eufemia, podobnie jak matka, uściska mnie i że prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczymy.

– Jadę z tobą. – Nie patrząc na mnie, wzięła ode mnie Hortensję i szybko ruszyła do czekającego już powozu, którym miałyśmy uciec. Chciałam pójść za nią, lecz matka poprosiła, żebym zaczekała.

Sięgnęła do szuflady biurka, wyjęła z niej puzderko i złożyła je w moich dłoniach.

– W każdym razie weź to. Przyniesie wam szczęście.

Objęłam matkę, poczułam słodki, trącący spalenizną zapach jej włosów i po raz ostatni mocno ją przytuliłam. Później, gdy nasz pojazd pędził w stronę portu Fort Royal, a my trzymałyśmy się ławek i bocznych uchwytów, żeby nie obijać się o siebie, zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę matki.

Przestraszył mnie odgłos opuszczanych i podwiązywanych żagli, krzyki marynarzy.

– Wszyscy gotowi? Fokmaszt w dół! Raz. Dwa. Trzy.

– Proszę zejść na dół, madame. – Ktoś popycha mnie w stronę kajuty. – Stoi pani na drodze. Zaraz oberblinda zejdzie na dół i zmiecie panią do morza. No już! To nie miejsce dla kobiet.

Moje surowe spojrzenie nie wystarcza, by przekonać marynarza, że przecież jestem ostrożna. Daje mi delikatnego, lecz stanowczego kuksańca i nie pozostawia wyboru. Chwilę później z wielkim hukiem spada górny skośny żagiel. W ostatniej chwili, i potykając się o własne nogi, docieram do drzwi kajuty, gdzie czekają Eufemia z Hortensją.

Kiedy żagle zostały opuszczone, a liny z powrotem uprzątnięte, mogę znowu wyjść i moim oczom ukazuje się miasto portowe Francji. Kraju, który przed laty skradł mi serce, a do którego teraz wracam z mieszanymi uczuciami.

Książkę Róża Napoleona kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Róża Napoleona
Jacobine van den Hoek5
Okładka książki - Róża Napoleona

Wyjątkowa i przejmująca opowieść o Józefinie i Napoleonie Francja, 1790 rok. Kobieta, która wiele lat później zasłynie jako Józefina Bonaparte, ucieka...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Siemowit Zagubiony
Robert F. Barkowski ;
Siemowit Zagubiony
Pokaż wszystkie recenzje