Lodowe soboty. Fragment książki „Okna z widokiem na Weronę"

Data: 2019-12-02 11:25:57 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Dom, który zniknął.

Wiolonczelistka, która gra na uczuciach innych.

Sekrety, których nikt nie chce zdradzić.

Okna z widokiem na Weronę to nowa powieść z bestsellerowego cyklu o Zawrociu.

Nudny luty na prowincji? Nic z tego. Gdy tylko Paweł wyjeżdża w sprawach rodzinnych i zawodowych do Paryża, Matylda trafia na trop kolejnej tajemnicy. Należąca do Zawrocia Werona, pokryta bluszczem posesja wraz z jeziorkiem w kształcie podkowy, przyciąga ją jak magnes. Matylda szybko jednak pojmuje, że sekrety Werony nie będą tak łatwe do odkrycia, ani tak przyjemne, jakby sobie tego życzyła. Zmowa milczenia i ostrzeżenia nie są jednak w stanie powstrzymać Matyldy przed dociekaniem prawdy o wydarzeniach sprzed lat, które zmieniły życie bliskich jej osób.

Czy uda się jej odkryć prawdę, gdy nikt nie chce jej w tym pomóc?

Czy zdoła naprawić to, co zostało zniszczone?

Okna z widokiem na Weronę to przepiękna opowieść o zmaganiu się z rzeczywistością i splątaniu ludzkich losów oraz o tym, jak przeszłość nieodwracalnie wpływa na naszą teraźniejszość. W tej powieści ogień płonie nie tylko w kominku, gotowy niszczyć i spopielać. Zawrocie jednak pozostaje niezmiennie azylem, światem jak ze szklanej kuli, w której śnieg wiruje tylko przez chwilę.

„Okna z widokiem na Weronę" to opowieść o przeszłości, która wciąż żyje i jest wokół nas. To historia o tym, jak Matylda dorasta do nowych ról, jak stopniowo zakorzenia się w nowym miejscu, niejako wchodząc w rolę, którą pełniła niegdyś jej babka, jednocześnie jednak pozostaje sobą. Jak mierzy się z oporem ze strony otoczenia – także najbliższego. I jak stara się odkryć przeszłość, myśląc, że prowadzić to będzie do oczyszczenia. Nie wie tylko, że źródłem oczyszczenia bardzo często bywa ogień.

- recenzja książki „Okna z widokiem na Weronę"

Do lektury nowej powieści Hanny Kowalewskiej zaprasza Wydawnictwo Literackie. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Okna z widokiem na Weronę. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Ruszyłam potem do Zawrocia, myśląc po drodze o tym, co opowiedziała mi pani Basia, gdy po obsłużeniu pary wróciła do mnie i swego ledwie napoczętego sernika.

— Lodowe soboty w Zawrociu! — uśmiechnęła się tajemniczo. — Przypomniały mi się, gdy wrzucałam kostki lodu do coli dla tych młodych. Zima za oknem, a oni się chłodzą. Chyba zakochanie ich tak rozpaliło. — Spojrzała z odrobiną dezaprobaty w kąt, gdzie para namiętnie się całowała. Potem przesunęła krzesło tak, by ich nie oglądać. — Za moich czasów to było nie do pomyślenia. A! — machnęła ręką. — Niech robią, co chcą.

Pominęłam to milczeniem.

— Lodowe soboty? — zainteresowałam się za to.

— No właśnie! Opowiadałam pani o lodziarni, a o tym zupełnie zapomniałam. Nic dziwnego, minęło tyle lat. A to dzięki lodowym sobotom byłam trzy razy w Zawrociu! — oznajmiła niemal z triumfem.

Usiłowałam wygrzebać z pamięci coś na ich temat, ale nawet jeśli o nich pisałaś, babko, musiały to być jedynie wzmianki, na które nie zwróciłam uwagi.

— Cóż to takiego? — zapytałam.

— Tak nazywaliśmy te soboty w naszym domu. Co roku pod koniec maja pani babka urządzała coś w rodzaju majówki dla dzieci z miasteczka. Oczywiście nie wszystkich. Było zawsze trochę koleżanek i kolegów Emili i Pawła oraz wszystkie dzieci lekarzy, z którymi współpracował pani dziadek. Oprócz tego zapraszane były trzy czy cztery rodziny, z którymi zadawała się pani babka. Bo rodzice też oczywiście byli na tym popołudniowym pikniku. Takie zawrociańskie powitanie lata! Pani babka umiała stworzyć atmosferę i zadbać o gości. I chyba zamawiała pogodę w samym niebie, bo ani razu nie spadł deszcz na tych jej lodowych sobotach. Tak przynajmniej twierdzili rodzice, dla których co roku było to najważniejsze wydarzenie. I wyróżnienie! Tylko oni dostarczali lody do Zawrocia. To było jak coroczne wystawienie certyfikatu jakości — zaśmiała się. — Jak się pani babka spóźniała z zamówieniem, zaczynali się martwić. Ale zamówienie w końcu przychodziło. Najpierw dzwoniła pani Milska, a potem Jóźwiak dogadywał już osobiście szczegóły. To nie było trudne. Zawsze były lody śmietankowe, czekoladowe, cytrynowe i lody niespodzianka. Niespodziankę przygotowywali sami rodzice. Pani babka się do tego nie wtrącała. Ustalenia dotyczyły innych rzeczy, na przykład ilości, ceny czy czasu przywiezienia lodów. Wszystko szło jak w zegarku, aż do pewnej fatalnej soboty. Moja matka dotąd twierdzi, że wraz z tamtą sobotą nastąpił koniec dotychczasowego świata. Los lodziarni został przypieczętowany.

— Moja babka chyba nie złożyła zamówienia u konkurencji?

— Nie. Wszystko odbyło się jak co roku. Zrobiliśmy lody, Jóźwiak dał znać, kiedy się ich spodziewa w Zawrociu, zawieźliśmy je na czas. Goście też dopisali, choć to już w większości nie były dzieci, bo powyrastały. Pan Paweł już prawie dorosły był, Emila z piętnaście lat miała. Ich znajomi byli w podobnym wieku. Ale maluchów i podstawówkowych dzieci też sporo się plątało po Zawrociu.

— To co się stało? — usiłowałam przyśpieszyć choć trochę opowieść pani Basi. Na próżno.

— Niby nic, a wszystko — pani Basia nie zmierzała do konkretów. — Ale co dokładnie, nie wiem. Wszyscy zapragnęli lodów, jak tylko przyjechaliśmy. Dzień był wyjątkowo upalny. Zawsze przywoziliśmy dodatkowe łyżki do nakładania gałek i Paweł nam pomagał, gdy zrobił się tłum przy naszej prowizorycznej ladzie. Do tego żarty, przepychanki, jak to z dzieciarnią i nastolatkami. I nagle koniec. Pamiętam, jak nam śmiech zamarł na wargach, gdy pani cioteczna siostra przewróciła pojemnik, z którego wybierał lodowe porcje Paweł. I jak zaczęła krzyczeć. Słowa też pamiętam: „Jak możesz się śmiać? Jak możesz się śmiać, gdy wiesz, co się zdarzyło?!”. — Pani Basia patrzyła na mnie znacząco, a jednocześnie czujnie, jakbym mogła jej wyjaśnić przyczynę tego krzyku. Widocznie uznała, że nic nie wiem, bo po chwili wróciła do swojej opowieści. — Niewiele osób zwróciło uwagę na te słowa, ponieważ pojemnik upadł na stopę Pawła, a Emila, widząc to, roztrąciła kilka najbliższych osób i pobiegła w stronę domu. Stopą Pawła musiał się zająć pani dziadek. To był ciężki, metalowy baniak. Chyba pękła jakaś kość. Paweł był półprzytomny z bólu i blady jak lody śmietankowe, które jeszcze przed chwilą nakładał. — Pani Basia lubowała się w szczegółach. — Na przyjęciu był też ortopeda, ale i tak trzeba było jechać do szpitala. Nikt nie wiedział, jak się zachować. Wszyscy nagle stracili apetyt i zaczęli się żegnać, choć pani babka usiłowała jakoś uratować ten piknik. Nigdy potem już nie urządziła lodowej soboty. Lodziarnia też zaczęła podupadać, jakby bez tych majówek nie była potrzebna w miasteczku. To nie wina pani babki — pani Basia zerknęła na dom Emili. Przez jej twarz przeleciał cień, ale nie odważyła się skrytykować mojej krewnej. — Niefortunne zdarzenie. Jakby ktoś szczęście przestraszył. Ale co, jak, dlaczego? Tyle wiem, co i nic, choć patrzyłam na to wraz z innymi. Po kilkunastu latach nie jestem mądrzejsza niż wtedy. Jedno tylko powiem, ona krzyczała tak, że krew krzepła w żyłach. Lodów nie potrzebowaliśmy, bo każdemu zrobiło się zimno i bez nich.

Mnie zrobiło się zimno przez tę opowieść. Pani Basia musiała nie tylko oglądać horrory, z czego mi się kiedyś zwierzyła, ale też je czytać, stąd pewnie się wziął jej obrazowy, cokolwiek podkręcony styl. Teraz zamilkła na dobre, czekając, co powiem. Zastanawiałam się, jak z tego wybrnąć. Choć paliła mnie ciekawość, postanowiłam zbagatelizować jej opowieść.

— Nastolatki — mruknęłam. — Trudny wiek.

Pani Basia była rozczarowana moją reakcją.

— To nie to. Ale jak nie wiem co, to nie będę drążyła tematu, którego może sobie pani nie życzy. Raz jeden coś się tak ulało na oczach wszystkich. Widać i tam, za bramą Zawrocia, w miejscu, które w maju, gdy kwitną drzewa, wygląda jak kawałek raju, też były jakieś problemy. Najładniejsze nawet miejsce przed tym nie chroni.

* * *

Po takich wieściach można było już tylko sięgnąć po czekoladę, by się trochę pocieszyć. Bogna, niestety, zjadła ostatnią z pychotek, które przywieźliśmy z Warszawy. Trzeba było jechać do sklepu. Okazało się, że wybrałam kiepski czas na tę wyprawę. Bynajmniej nie z powodu pogody.

Czytałam właśnie etykietę piątej już czekolady, by znaleźć taką, która ma najmniej cukru, a najwięcej kakao, gdy cóż… w zasięgu wzroku pojawiła się Emila. Jakbym przywołała ją myślami. Kilka wrednych zdań w głowie, i proszę! Jest! Cała w czerniach jak Paweł, z tymi swoimi krótkimi włosami, sterczącymi tak, jakby na jej głowie wyrosły czułki, które miały jej zagwarantować lepszy widok na świat. Nic z tego. Za późno zarejestrowały moją obecność w sklepie i stanęłyśmy jak wryte po dwóch stronach ciągu półek, w odległości, która nie pozwalała udawać, że się nie widzimy. To się zaraz nasłucham! — pomyślałam i zmobilizowałam wszystkie wewnętrzne siły, które pozwalały zachować kamienną twarz i niewzruszony spokój. Niepotrzebnie. Emila zamiast kilku parszywych fraz posłała mi spojrzenie, które mnie zdziwiło i wytrąciło z równowagi bardziej, niż gdybym usłyszała najgorsze bluzgi. Po prostu mnie zamurowało. Nic dziwnego — najpierw zobaczyłam niechęć, co było normalne, ale potem na jej twarz wpełzła podkówka, jakby Emila czuła się skrzywdzona czy rozżalona. I z taką wykrzywioną twarzą zakręciła się na pięcie i zniknęła za półkami, a potem w drzwiach sklepu. A ja stałam z wyciągniętą ręką, bo zamierzałam odłożyć czekoladę. Ale nie odłożyłam. Żadna ilość cukru nie mogła mi zaszkodzić po takim spotkaniu. Tylko czy ja dobrze to widziałam? I czy dobrze słyszałam? Może chociaż coś burknęła pod nosem? Nie! Jednak nie. Nie da się niczego powiedzieć z tak wygiętymi ustami.

W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Okna z widokiem na Weronę opublikujemy w przyszłym tygodniu. Powieść Hanny Kowalewskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Okna z widokiem na Weronę
Hanna Kowalewska0
Okładka książki - Okna z widokiem na Weronę

  Nudny luty na prowincji? Nic z tego. Gdy tylko Paweł wyjeżdża w sprawach rodzinnych i zawodowych do Paryża, Matylda trafia na trop kolejnej tajemnicy...

dodaj do biblioteczki
Reklamy
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Siemowit Zagubiony
Robert F. Barkowski ;
Siemowit Zagubiony
Pokaż wszystkie recenzje